Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

— Trzeba jéj szukać!
— Nie warto. — Spokojnie odparła kasztelanowa.
Po chwili takiéj rozmowy Gietta wstała, pożegnała przyjaciółkę, pocieszona tém, że ona nic nie wiedziała.
Ale jakże być mogło, ażeby starościna o takiém wydarzeniu osobliwszém, o nowém zjawisku, o pałacu i tarantach nie wiedziała nic! To ją we własnych oczach upokarzało.
Wieczorem tego dnia przyjmowała pani marszałkowa, starościna pojechała do niéj. Towarzystwo było bardzo świetne, sztywne, pełne dyplomatów, dygnitarzów, cudzoziemców. Grano i śpiewano, unikano rozmowy o sprawach publicznych umyślnie, szeptano cicho lub mówiono o fraszkach. Gospodyni pilnowała, aby w jéj domu jak najmniéj politykowano. Pani Zamojska opowiadała o Włoszech i południowéj Francji, w któréj przed laty kilku gościła, potém o nowéj operze, trochę o skandalikach świeżych... ale ani pół słowa o żadnym księciu. Starościna słuchała na wszystkie strony, a miała talent chwytać na raz po cztery obłamki rozmów i sekretów cudzych... ale nigdzie... nic... W końcu ją to zniecierpliwiło, nastręczył się