Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

Starosta ruszył ramionami.
Ma foi! nierozumiem.
Skłonił się ex-żonie i pomalutku poprawiając kapelusz pod pachą, żaboty i mankiety, poszedł ku innym damom.
Niecierpliwość pięknéj pani rosła olbrzymio.
— Głupi są czy żartują sobie ze mnie! — zawołała ruszając ramionami. — Ale bądź co bądź, ja tajemnicy przecie dojść muszę...
Biegła wszakże od jednéj grupy do drugiéj bezskutecznie, nie nie mogąc pochwycić... zmęczyła się i de guerre lasse usiadła.
W téj chwili wychudły, sztywny, z nosem od trosk i trudów zaczerwienionym, z postawą marsową, ubrany z niezmierną pretensją i wielką śmiesznością, awanturniczo wyglądający pułkownik Pancini przesunął się bokiem około krzesła Gietty. Wiedziała ona dobrze o jego udziale w ostatniéj siekaninie ulicznéj i pocichu zawołała go po imieniu.
Szczęśliwy śmiertelnik oddawna na takich godach nie bywał, spojrzał na wołającą i oczom nie wierzył.
— Jak się masz pułkowniku? spodziewam się, żeś zdrów?
— Prawie! — rzekł kręcąc lok od pe-