Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

— Ale kiedyż się to stało? ja pierwszy raz słyszę...
— Niema więcéj nad trzy dni, jak się ukazał w Warszawie... ale tryumf ogromny! Prawda, — dodał pułkownik, — byłem jego przeciwnikiem dla tych hrabiów, którzy mnie uwiedli, ale niech pani będzie przekonaną i raczy to powtarzać głośno, jak najgłośniéj, iż jestem z największą czcią dla niego.
Pułkownik westchnął i w zamyśleniu naiwnie wyszepnął:
— Pan miljonowy!..
Starościna siedziała zmięszana i gniewna, nie rozumiała jeszcze nic, prócz że i ona jak pułkownik radaby się była wycofać z szeregu nieprzyjaciół zmartwychwstałego księcia. Gorzała przytém ciekawością, która ją do niecierpliwości i gniewu niemal doprowadzała.
Nazajutrz starościna obudziła się z bólem głowy, usta miała spieczone, wstała chora, trochę odżyła po czekoladzie, wszakże mdło jéj było i niedobrze... Siedziała na kanapie kwaśna, patrzyła w przeciwlegle zwierciadło i mówiła sobie w duchu:
— Nie! nie mam szczęścia! popełniłam wielką niezręczność! Ale któż się mógł spodziewać, że ten pupil kuchmistrza wyjdzie na wielkiego pana. Jest tro-