Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

Zdumienie pięknéj Gietty na widok koni tarantowatych równało się przynajmniéj zdziwieniu osób, które znały kniazia lub słyszały o nim, gdy nagle doszła ich wieść o zmianie losu i fortuny człowieka, którego miano za biedaka i przezwano księciem Lazaronem... W istocie przygoda to była niezwyczajna, a rzecz się miała w ten sposób:
Ojciec księcia, jakeśmy to już mówili, był najosobliwszym dziwakiem, człowiekiem wielkiéj zacności charakteru, ale wyobrażeń osobliwszych... Przez całe życie siedząc na wsi i obcując z księgami więcéj niż z żywemi, nie znając nikogo prawie oprócz swych włościan, rodziny i oficjalistów, z wielkiéj czci dla cnoty, miłości dla kraju i rozpaczy nad jego stanem, przyszedł do pewnych pojęć potrzeb spółecznych i odrodzenia przez surowe wychowanie, które w ostatnich latach jego życia zupełnie umysłem jego zawładły. Stary kniaź, który wierzył w to, że kniaziowie wyszli z ludu, że mieli obowiązki wielkie, a do ich spełnienia sił niepospolitych potrzebowali, utrzymywał, iż dzieci należy chować ostro, a nauczycielem dla nich najlepszym było ubóstwo i łamanie się z losem. Chcąc jedynaka swego na ten sposób wychować, tak, aby o bogac-