Gdy zbita w gromadę kupka ludzi rozstąpiła się, kniaź dopiero przy słabém świetle świec mógł lepiéj rozpoznać składające ją żywioły. Na przedzie stał wychudły, słusznego wzrostu, w odartéj i połatanéj sukni kapucyn z brodą po pas, bawiąc się różańcem. Obok niego w kapocie mężczyzna, który wzrostem i budową nie ustępował Metlicy; daléj nieco staranniéj ubrany, mały, czarno zarosły, ormjańskiéj twarzy, sępiego nosa mężczyzna, kilka figur niepoczesnych i jeden wieśniak w siermiędze, zpod któréj obnażona wychodziła szyja, a nad nią sterczała ogromna wygolona głowa. Zapracowane ręce trzymał sparte na kiju.
Przybyły uderzył zlekka w stół.
— Kto z was obywatele ma co do wypowiedzenia lub wniosku...
Milczenie panowało z razu.
— Mówcieno przodem wy sami, — ozwał się kapucyn.
— Od ostatniego naszego zgromadzenia się nic nie zaszło nowego, — ozwał się pierwszy, — rzeczy idą swym trybem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/25
Ta strona została skorygowana.