Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

mocno się zmieniły, przyzwoitość kazała złożyć u drzwi jéj choćby kartkę z dowodem, że na dawną łaskę był pamiętny.
Zaprzężono więc owe taranty i książe pojechał z nadzieją, że może pięknéj pani nie zastanie. Omyliła go ona, Gietta była w domu, pomyślała chwilę, czy przyjąć gościa lub nie... potém znalazła oryginalném zobaczyć, czy téż się nie zmienił i chciała go odstręczyć od kasztelanowéj, z tych powodów — kazała prosić.
Kniaź miał wprawdzie nowy kontusz, ale krojem i barwą do owego starego podobny, a starościna zdziwiła się widząc go tak niepoczesnym (wedle swego pojęcia) jak był dawniéj. Powiedziała sobie w duszy uśmiechając się: że pewne organizacje nigdy wyszlachetnić nie mogą... Przyjęła go wszakże z wymuszoną grzecznością i odrobiną złośliwéj ironji.
— Jakżem w. ks. mości wdzięczna, — zawołała wyciągając rączkę, — żeś raczył pamiętać o mnie! Przyznaję, że tegom się nie spodziewała.
— Ale jakże, to był przecie obowiązek, — zawołał książe, — nie mógłem zapomnieć, że w jednéj chwili ciężkiéj mojego życia, pani byłaś moją protektorką i...
— I zostałam za to sowicie wynagrodzoną, — przerwała Gietta, — bom otrzy-