Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

mała rozwód i wolną jestem jak ptaszę! Pan Bóg zawsze dobre czyny wynagradza... Więc to już pokwitowane, bo on za księcia zapłacił.
— Ale ja zostałem dłużnym...
Książe zabawisz z nami?
— Nie, pani, czekam jeszcze chwilę i lecę do cichéj wsi, po któréj tęsknię.
— Czekam? na co? — z uśmiechem spytała starościna, — proszę mi powiedzieć prawdę.
— O! najszczerszą! Wkrótce ma być ogłoszoną jakaś reforma... wszyscy z drżeniem i nadzieją oczekują jéj... ja także.
— Ah! tylko na to?
— Możeż być co ważniejszego? — rzekł Konstanty.
— To... dla panów! Dla nas reforma kapeluszów jest daleko ważniejsza... — śmiała się Gietta. — Będziesz pan na dworze?
— Wątpię.
— Porobisz znajomości?
— Nie widzę potrzeby szukać ich teraz, gdym się dawniéj bez nich obchodził.
— Zawsze więc pozostaniesz książe tym dzikiem?
— Zdaje się, że natury swéj nigdy się nie pozbywa; mogłażbyś pani zcierpieć samotność i ciszę?