Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

pytania, z trotoarów leciały w górę odpowiedzi.
— Co się dzieje? co słychać? co to jest? gdzie wojsko? czy prawda, że nabite stoją działa?
A wśród tego mniemanego zajęcia polityką, ile niepolitycznych uśmiechów i à parte pod osłoną nowin rzuconych westchnień...
Wśród gąszczy ulicznéj, po któréj twarzach biegała ciekawość niezaspokojona, gdzie niegdzie ujrzałeś twarz jasną i pogodną a zadumaną, to troską zorane czoło, to usta skrzywione szydersko, to jakby znak zapytania wygięte wargi zwrócone ku zamkowi...
Z każdą chwilą tłumy rosły, płynęły, kupiły się i oblegały zamek, place pod Zygmuntem, kościół św. Jana, dziedzińce... ulice przyległe...
Wpośród nieruchomo stojących kiedy niekiedy przedzierał się to powóz pański, to człowiek blady a spieszący, wskazywany palcami... poseł... senator... jeden z tych, co w dramacie dnia grać mieli rolę czynną. Wymawiano imiona, dodawano komentarze... szeptano ruszając ramionami... Niekiedy idący na plac boju podnosił oczy do góry i z okna pierwszego pię-