tra brał błogosławieństwo wachlarza, chustki lub słowa...
Z oczów kobiecych iskrami sypała się ciekawość.
Cokolwiek drgnęło na zamku, odbijało się na odległych ulicach. Każdy ruch około sali sejmowéj podawano sobie z ust do ust... znajomy znajomemu, nieznany obcemu, szmer leciał po tłumie jak wietrzyk wiosenny i szumiał rozbijając się po uliczkach i znowu cisza... oczekiwanie.
Pomimo straży, od rana pełne były wszystkie dziedzińce, zakątki, a sala sejmowa jeszcze pusta, już ukwieconą była naciśniętemi galerjami, pełnemi kobiet szczęśliwych, że... będą patrzały... na co? wiedziała ledwie dziesiąta, rozumiała ledwie dwudziesta, myślała o tém ledwie setna... Ale któreż przedstawienie w teatrze mogło temu dorównać?
Ciekawość i trwoga były wyrazem dnia tego, ciekawość podniecona do spazmu i gorączki, trwoga nieokreślona i rozkoszna... Co chwila spodziewano się, że coś zawre, zakipi, wystrzeli, wybuchnie. Tymczasem słońce młode promieniało złoto, szło sobie do góry, bawiąc się uciekającemi przed niém chmurkami, toczyło się uśmiechając dziecinnie.. Co mi tam!
Czuć było prochem i walką w około
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/268
Ta strona została skorygowana.