letnie dziecię ze spuszczoną główką płaczące...
Co robił ten Izaak niewinny w dłoniach ofiarnika?... któż wie... któż zrozumié??
Przez okno wyrzucono wstęgę orderową zszarpaną w strzępy... I znowu krzyk i cisza, i mowa, i błaganie... a potém...
Słońce już nad zachodem... szmer... radość! zwycięztwo... Vivat! Król z narodem. Naród z królem! Byłaż to taka nowość, takie pierwociny zgody, że je tak uroczyście obchodzono?
Ściśnięte tłumy nie wiedzą nic, ale od ścian zamku wionęło radością, szałem, upojeniem i iskrą piorunową, błyskiem po czołach zaświeciła radość — zwycięztwo!
Stało się! coś się wielkiego a przeważnego stało!!
Mrok zchodzi na kościół stary... a szyby jego zajaśniały światłami. Bóg ma być świadkiem ślubu króla z narodem.
Szeregiem z zamku posłowie i senatory... uznojone czoła, krwią nabiegłe twarze, rozwiane włosy, rozdarte szaty... idą, a tłum woła i klaszcze, a choć nie wie czemu, czuje wielkie zwycięztwo. Okrzyk poszedł od zamku i leci, klaszczą ulice, piętra, dachy, miasto, przedmieścia, wiewają chustki... płaczą oczy radością.
— Król z narodem!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/271
Ta strona została skorygowana.