ucho... Walka była straszliwa... posłowie leżeli na ziemi, jeden syna chciał zabić, rwano się do szabel... garść zacofanych poległa protestując w imię umarłéj przeszłości...
Zwycięztwo zostało przy tych, co uwierzyli, że Polska odrodzić się może od porąbanego pnia nowe puszczając gałęzie.
Tak miasto tryumfalnie wyglądało wieczorem... i dopiero około północy obozujące tłumy poczęły odciągać, ustały dział gromy, dzwony zamilkły, w oknach powoli gasły światła, chowały się głowy... a zamek wyrzucił z siebie na miasto zwyciężonych i zwycięzców.
Słychać tylko było otwierające się drzwi, witanie okrzykami przybywających i radośne wybuchy i szały.
Czy spał kto téj nocy?
W poselstwie okna stały ciemne... ale gorzało w dziedzińcu, jacyś ludzie biegli znowu uznojeni... i groźna cisza pełna tajemnie osłaniała szczelnie pozamykane gmachy...
Razem z innemi zbudził się dodnia Konstanty, dzień stanowczy był mu wiadomym, chciał być jego świadkiem i policzyć drgnienia paroksyzmu... Ze Stefanem wybiegli oba w ulicę, aby zmięszani z tłumem czuli z nim razem każdą pulsację
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/273
Ta strona została skorygowana.