téj chwili uroczystéj. Pierwszy raz w życiu obu młodym ludziom przedstawił się taki obraz, którego krańców oko sięgnąć, ani głębin dusza odgadnąć nie mogła. Konstanty zatrzymywał oddech, bladł, milczał, zdało mu się, że się modli na pobojowisku i że śpiewa starą Bogarodzicę pod dział hukiem, wśród zbroi chrzęstów...
Tłum, który miotał się jak jedno ogromnemi sploty zwinięte ciało i czuł, jakby był całością... nie dopuszczał samowoli jednostce... Raz wpadłszy w tę masę człowiek się stawał w niéj jedném ogniwem posłuszném. Kniaź i Stefan pchani, gnani, sunięci naprzód, przesadzani z miejsca na miejsce, oprzeć się nie mogli prądowi, który niemi miotał.
Ktokolwiek był w takiém ciele zrosły z niém choć godzinę, ten wie, że tłum staje się istotnie jakby apokalyptyczną potworą, co pożera jednostki... elektryzuje i skuwa.
Około południa oba młodzi z pod zamku ruchem tego węża wyparci już byli w bramę, w ulicę... i na przemiany na fali kołysali się z jednego na drugi chodnik, z pod jednéj ściany ku drugiéj.
W chwili, gdy szeregi posłów ciągnęły do kościoła, tłum nacisnął nagle z okrzy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/274
Ta strona została skorygowana.