Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

kiem tryumfu masy ludu przyparte do żelaznéj jakiéjś kraty podworca... krata ugięła się, pękła, obaliła, a ciżba jak fala wylała się i rozprysła w dziedzińcu...
W téj garści wypartéj z ulicy był kniaź i Stefan. Oba obejrzeli się nie wiedząc, co się z nimi działo, a Konstanty z trwogą ujrzał się pod oknami pałacu kasztelanowéj. I w téjże chwili, gdy rozpoznał gdzie jest, w jedném z okien ukazała mu się postać zakwefiona czarno.
Jakim cudem spotkały się ich oczy? Kasztelanowa zarumieniła się i cofnęła nagle, potém wróciła do okna... Konstanty osłupiały wpatrzony stał, mimo że go Stefan ciągnął, pytał i ani odciągnąć ani dobyć zeń nie mógł ani słowa.
W wejrzeniu wdowy widać było zdziwienie, trwogę, niepokój i jakby chęć przemówienia i rozpacz niemocy. Konstanty chwiał się na nogach pijany, potém nagle wyrwał się przytrzymującéj go ręce Stefana i pobiegł.
Wejrzenie to pociągnęło go zwycięzko ku sobie, nie myślał w téj chwili co czynił... znalazł się na wschodach, w przedpokoju, w sali, a w pośrodku niéj... spotkał biegnącą przeciw sobie kasztelanowę.
Tylko ręce się ich wyciągnięte ku sobie zetknęły, tylko oczy przemówiły, bo usta