nie mogły... Konstantemu zwilżyły się powieki...
— Jesteście tu? jakim sposobem?
— A! pani, nie śmiałem...
— Przyjść do mnie?
— Czémże ja jestem dla pani?
Kasztelanowa cofnęła się o krok.
— Cóż się stało? — spytała.
— Jam był skazany na wygnanie przez nią? uległem wygnaniu. Mógłżem odepchnięty powrócić?..
— Odepchnięty! — powtórzyła kasztelanowa.
— Mój list, gdym wyjeżdżał?
— Jam żadnego nie odebrała!
Z trwogą spojrzeli po sobie, jakby pomiędzy niemi teraz dopiero przesunęło się jakieś widmo blade...
— Mów książe, — zawołała wdowa, — ja dotąd nie rozumiem nic... ja tylko wiem, żeś wyjechał nie rzuciwszy mi słowa... i żem przyszedłszy sama na Marywil, znalazła pustkę z drzwiami otwartemi..
— Kiedy?
— Po waszym wyjeździe.
Konstanty ręce załamał.
— Powiedziano mi, żeś się mnie wyrzekł!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/276
Ta strona została skorygowana.