Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/277

Ta strona została skorygowana.

— Mnie zapewniano, żem wyrzec się winien, bo zostałem odepchnięty!
Z blademi twarzami usiedli naprzeciw siebie. Rozmowa poczęła się nieśmiało, rwała się i gorąco wiązała nanowo. Fałsze i kłamstwa leciały pod nogi zdeptane gniewnie. Sama tajemnica powrotu i losu księcia była dowodem jakiegoś osnutego planu... przez kogo?.. W czarną tę intrygi czeluść nikt z nich nie zaglądał, tak wielka była radość z odzyskania serc dwojga i całéj przyszłości.
W kilku słowach Konstanty opowiedział dzieje swoje. Słysząc o zmianie losu wdowa, zarumieniła się z radości i pobladła smutnie. Ale uścisk jego drżącéj dłoni mówił jéj przekonywająco, że w sercu nic się nie zmieniło.
— O pani! — zawołał Konstanty nieśmiało — niechże ten dzień tryumfu dla kraju będzie zorzą szczęścia dla mnie!... Bóg dał, byśmy się znaleźli rozpędzeni, pochwycili rozegnani... niechże więc żadna moc ludzka tych dłoni nie rozłączy!
To mówiąc, przykląkł, a zdejmując z palca pierścień swéj matki, włożył go na drżącą rękę Niny.
Spuściwszy głowę westchnęła.
— Niech się stanie wola boża i twoja! — rzekła pocichu. — Nie mam siły