Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/280

Ta strona została skorygowana.

— Ale mój hrabio, — ozwała się do niego po niecierpliwém wysłuchaniu starościna, — zapominacie coś o waszym kniaziu.
— Przyjdzie nań kolej! — mruknął hrabia,
— Gdy wyjedzie z żoną!
— Jakto, z żoną? alboż się ożenił?
— Przynajmniéj się żeni! to pewna... z wdową po kasztelanie. Zakochany, szczęśliwy.
Hrabia Zeno bawił się dewizkami od zegarka.
— A wasza vendetta? — spytała cicho pognębiona.
Zeno się namyślał.
— Zobaczemy, — rzekł.
— Jużbyście się pogodzić powinni.
— My? pogodzić? nigdy! — krzyknął Zeno — honor domu wymaga...
— Krew dał za krew... czegóż chcecie więcéj? — mówiła wpatrując się w niego i uśmiechając szydersko.
— Mnie trzeba życia za życie.
— Nader patetycznie! — zaśmiała się Gietta, — ale już teraz kaleki pułkownika użyć trudno.
— Przecieżem ja nie kaleka.
— Cóż? pozwalibyście go na średniowieczny sąd Boży? A! przyznaję, toby