Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

było coś wielce zajmującego, toby was wsławiło i podniosło. Niestety, nie żyjemy w rycerskim wieku...
Hrabia milczał unikając odpowiedzi, ale znać było, że rozmowa z piękną panią poruszyła go do głębi i dała mu wiele do myślenia.
— Hrabia wiesz zapewne, — dodała — że kniaź duszą i sercem należy do patrjotów i to najgorętszych?
— Domyślałem się tego...
— W przededniu ślubu i szczęścia, mój hrabio, — dokończyła starościna, — nie czyńże mu niepokoju stare wywlekając, zapomniane, niepotrzebne wspomnienia.
— Ale to właśnie chwila do zemsty najprzyjemniejsza...
Napróżno starała się jednak wybadać myśli i zamiary gościa.
Ostatnie wyrazy wymówił dziwnie jakoś, bez czucia, bez natchnienia, jak się jéj zdawało. Gryzł tę zemstę w ustach jak karmelek. Był to w ogólności niezrozumiały człowiek i na którego, wedle starościnéj, nigdy się z pewnością spuścić nie było można.
Pożegnała go téż wcale nim nie zadowolniona i tęskna. Na przekorę nieszczęśliwéj kobiecinie dwoje istot kochało się