Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/284

Ta strona została skorygowana.

pociecha z kawałka papieru, który lada wiatr zedrzeć może...
— Nie lękaj się! — zawołał Konstanty, — my go nie damy poszarpać! pierwsza to dopiero litera przyszłości... pójdziemy spodziewam się daléj... zrobiemy więcéj... naród cały będzie wolnym, będzie jednym...
— A! daj Boże! — rzekł stary, — alem ja nie polityk, a Moskwy i tych co z nią trzymają, boję się strasznie. Kto wie, co oni uknują?.. Słyszałem dziś, że któryś z Potockich rozgniewany, z odgróżkami, nie chcąc króla pożegnać, wyjechał... mówią....
— Aleś widział i słyszał tłumy, co się w ulicach ściskały płacząc... przeciwko tysiącom co jeden może?..
— Albo ja tam wiem, — rzekł Metlica, — to pewna, że gdy u nas w narodzie radość wielka, poczciwe serca się trwożą, aby ryb przed niewodem nie łowić...
— Oprócz ogólnéj radości, przyjacielu, — przerwał kniaź, — winszuj mi! ja się żenię.
Metlica pobladł.
— Jezu! Marjo! tak raptem! z kim? z kimże?.. aby nie z tą czarną chusteczką...
— Widziałeś tę panią, która rękę moją ujęła, gdym porąbany leżał.