Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

— Spostrzegłem... wszak ci do niéj list nosiłem.
— Tak! a ona go nie odebrała!
Metlica porwał się za włosy.
— Gdybym wiedział, kto go przejął... niechby wcześnie po cyrulika posłał...
— Dziś już to wszystko skończone... widziałem ją! ona będzie moją! To święta i zacna niewiasta.
Grzegórz niedowierzająco głowę opuścił i posmutniał.
— Poznasz ją... zobaczysz... — żywo począł Konstanty. — Nie wyjadę już z Warszawy przed ślubem... Ale się odbędzie cicho i skromnie, ona wdowa i sierota, ja przyjaciół nie mam... Weźmiemy ślub przy niewielu świadkach i... jedziemy.
— Do Korjatówki!! — dodał Metlica. — O tak, tak! na wieś! na wieś od téj przeklętéj Warszawy...
I otarł biedny oczy na jéj wspomnienie.
Wszystko tedy zdawało się składać jak najlepiéj, a że kasztelanowa zrzuciła była żałobę i nieco z domu wyjeżdżać zaczęła, Konstanty zaś nieustannie z nią być pragnął, jednego z dni następnych umówili się spotkać w teatrze. Grano komedję Niemcewiczowską, zastósowaną do okoliczności, mającą podnieść jeszcze patrjo-