Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

dziadowskich) kniaź Konstanty... z ręką na szabli bogato sadzonéj, niemniejszą może od niéj obudził ciekawość. Mało kto go znał, a nasłuchano się o nim wiele; to zjawienie się publiczne było jakby wyzwaniem towarzystwa, do którego nie należał. Szeptano pokazując go sobie palcami.
Między przypatrującymi się pilnie był hrabia Zeno, otoczony najtęższą młodzieżą i ex-djabłami różnemi, których figlów nawet owa uroczysta chwila pohamować nie mogła.
— Dobrze ten zmartwychwstaniec wygląda! — rzekł ktoś do hrabiego, — mimo żeś go jegomość zabił!
— Ja? — spytał br. Zeno, — ja?.. chyba moi ludzie... i dlatego chodzi po świecie.
— Twardy jest, — rozśmiał się inny.
— A no! jeźli macie ochotę, popróbujcie na nim zębów, — dodał zimno hrabia Zeno, — odstąpię pierwszeństwa... Ale ba! czasy zuchwalstwa i tężyzny minęły. Wszystkim pluł w oczy, a nikt go nie będzie śmiał zaczepić.
— Pozwól hrabio, że téż nikt właściwiéj nad was zaczepićby go nie mógł.
— Ja?... ja miałem już trochę satysfakcji... juszki mu utoczono, ale waszmość zlękliście się kozaka i puścili płazem...