Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

Mówca z uszanowaniem słuchał, ale na twarzy jego malowało się téż i zniecierpliwienie.
— Ojcze Serafinie, — rzekł, — nikt temu nie przeczy, ale tu się sprawy ziemskiemi musimy zajmować.
— Nic bez Boga! — zawołał kapucyn. — Prawica jego niewidoczna dlatego się wam zda, że ona spoczywa, aliści spojrzcie... sypią się gruzy... duch Boży przeszedł...
Wszyscy przytomni spoglądali to na mówcę, to na kapłana, który umilkł w téj chwili i kilka kroków ustąpił.
— Ci, co lud wieki gnębili, dają mu wrzekomą swobodę, — odezwał się mówca obejrzawszy się, — kują mu prawa powoli, każą mu czekać póki dojrzeje... a do dojrzałości słońce zasłaniają. Trzymają się oni za ręce jako jeden i to ich moc stanowi, bronią się jako jeden mąż... czemużbyśmy my ich naśladować nie mieli?.. Jeźli który z nas zaczepionym będzie, niech niewidoma siła staje w jego obronie; wszyscy za jednego, każdy dla wszystkich. Taką bronią walczyć musimy, jaką