Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/293

Ta strona została skorygowana.

dnego z przyjaciół, o którą był naglony. Chciano bowiem zawczasu wypić jego zdrowie.
Cała czereda wesołych, ująwszy bohatera, poniosła go z sobą, wsadziła do powozu i wśród wesołych okrzyków w galop polecieli wraz z hrabią Zenonem, dobrowolnie usiłującym na ten raz zawerbować się do młodzieży, dla dopilnowania i wybadania pana starosty.
Tak było rzeczą nową widzieć go wmieszanym w tego rodzaju sprawę, iż ciekawość zdawała się wytłumaczoną.
Dla człowieka znudzonego życiem niéma napoju, któryby podziałał nań skuteczniéj nad... niebezpieczeństwo i gorączkę jakiéjś walki. Jakkolwiek kto jest wyżyty, zostaje mu zawsze trochę instynktu zachowawczego. Nie przechodzi się do ciemnych głębin Hadesu bez pewnego wzruszenia. Starosta doznawał tego na sobie, czując się ożywieńszym, bardziéj rozbudzonym po wyzwaniu.
Wychowany za granicą i na sposób niepolski, do szabli nie miał ani wprawy ani ochoty; ale wybornie się bił na szpady, które Polacy z pogardą „rożnami“ zwykli byli nazywać, i niegdyś strzelał doskonale. Wprawy mu teraz brakło, ręka odwykła nieco.