Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/294

Ta strona została skorygowana.

Przy ponczu otoczono go kołem i zarzucono pytaniami.
— Jakże się bić będziecie?
— Jestem wyzwany, — rzekł flegmatycznie bohater — zatém przy mnie wybór broni wedle wszelkich prawideł. Nie wiem wcale, czy się bije, jak i w co?... Szabelką, jak wnoszę, zapewne machać umie; bo któż się u nas tego nie nauczył? Ja w pałasze i szable nieuk jestem, to dobre do siekania mięsa.
— Musi téż nieźle strzelać, — przerwał ktoś — bo hrabiego trafił w serce.
— Przypadek! — wtrącił ktoś. — Zresztą strzał szedł zblizka.
— Byłbym mu wdzięczen, gdyby się na pistolety zgodził — mówił zawsze z zimną krwią starosta. — Strzelałem nieźle i spodziewam się, że jeszcze sobie przypomnę nieco,
— Ciekawym, — rzekł inny — kto mu będzie sekundował!
Rozśmiali się wszyscy.
— Pewnie kuchmistrz z rożnem, lub mieszczanin z łopatą!!
— Panowie, nie zapominajcie, że nowa uchwała wyszlachciła już wszystkich.
C’est bon à dire — odparł starosta — en ne decrasse pas un villain par une loi. Cham chamem będzie.