Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/296

Ta strona została skorygowana.

dzić Stefana i poprosić rotmistrza Trąby. Na innych przyjaciół nie mógł kniaź rachować...
Resztę nocy zajęło porządkowanie papierów i to uspokajanie ducha, którego człowiek w każdym wypadku potrzebuje, sam tylko siebie mogąc w samotności zwalczyć i okiełznać... Konstanty nie był przesądnym, nie trwożył się, nie miał przeczucia żadnego przyszłości, ale musiał owładnąć sobą i z zimną krwią zajrzyć w oczy... śmierci.
Gdy nad ranem wyszedł blady ze swego pokoiku, czuł się już silnym i wszelka słabość chwilowa, zrodzona z nadziei szczęścia zachwianych, ustąpiła.
Stefan zastał go przygotowanym na wszystko i po rycersku stającym do boju z czołem pogodném. Podali sobie ręce — brat poznał odrazu, że coś ważnego zajść musiało. Konstanty opowiedział mu przygodę wczorajszą w kilku słowach.
— Nie mam nikogo prócz ciebie, — rzekł, — dla formy dodaję ci rotmistrza, który z wymowy nie słynie, ale rębacz doskonały i duelista doświadczony. Pójdziecie, wyzwiecie, przyjmiecie wszelkie warunki, jakich strona przeciwna zażąda, a że w takich razach zwłoka do niczego nie prowadzi, prócz zwiększenia niecier-