Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

się zgadzamy na tę, jaka panu staroście dogodniejsza...
— Pistolety! — zawołał starosta.
— A dla rozmaitości ja potém, jeźli mi starosta nie odbierze możności téj, ofiaruję się na szable stary rachunek nasz załatwić.
— Bardzo dobrze, — odpowiedział Stefan.
— Gdyby zaś ci dwaj panowie nie podołali... naostatek ja służę, — dodał hrabia Zeno.
— Ale za pozwoleniem, — przerwał rotmistrz Trąba, — trzech na jednego, za wiele... Możemy wyręczyć księcia, ja... oto tego, na pałasiki służę... a pan Stefan téż nie odmówi trzeciemu... I będzie zgoda.
— Niema na to zgody, — sprzeciwił się hrabia, — my do panów nie mamy pretensji żadnéj, tylko do księcia.
— Zatém o tém potém! — lakonicznie rzekł rotmistrz pomagając sobie ruchami rąk, — z trzech... tego... półmisków na raz nie je się.
— Brat mój życzy sobie, — dorzucił Stefan żywo, chcąc ukończyć rozmowę, — aby spotkanie jak najrychléj przyszło do skutku.
Starosta wziął to za rodzaj pogróżki, lub środek niezręcznie użyty do odroczenia właśnie.