— Bardzo dobrze, — zawołał, — kiedy? dziś? zaraz?
— Kiedy się podoba! — rzekł Stefan. — Dziś? zgoda...
Sekundanci spojrzeli na siebie nieco kwaśno... ale... słowo się rzekło.
— Gdzie?
— Gdzie? — Nastąpiło milczenie długie.
— Ponieważ, — odezwał się po chwili starosta, zawsze udając flegmę i powolność wielką, — ponieważ wedle wszelkiego podobieństwa... ktoś z nas tam... zapewne będzie trzech łokci ziemi potrzebował, czyby nie najlepiéj było na Bielanach, w małém oddaleniu od cmentarza, w lasku...
— Na Bielanach... zgoda, — pospieszył Stefan. Rotmistrz głową tylko dał znak, iż wybór miejsca pochwala.
— Godzina? — zapytał starosta.
— O trzeciéj z południa, — odezwał się hrabia, — qui vivra aura le tems de diner après... de bon apetit.
Stefan zrozumiawszy to dobrze, iż przedstawia brata, którego nie chciał podać w najmniejsze podejrzenie lękliwości lub chęci odwleczenia, dobył zegarka i odpowiedział chłodno:
— O trzeciéj z południa, na Bielanach...
To mówiąc skłonił się grzecznie, Trąba trząsnął głową i wąsa pokręcił. Wyszli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/299
Ta strona została skorygowana.