nas rażą. Miejmy więc narady swe i zarząd własny, i grosz na potrzeby wspólne, i ludzi wyznaczonych na posterunkach... wszędzie... U boku króla, w radzie, w sejmie i gdzie im się zdaje, że oni sami są...
— A jakże do tego dójść? — spytał mieszczanin z gromadki, — oni tam nie wpuszczą nikogo z nas.
— Albo my to swojego między niemi i z nich mieć nie możemy?.. Toć i oni ludźmi są, a nie we wszystkich piersiach rozmiękłych uczucie sprawiedliwości wygasło... Przyjmijmy ich pomiędzy siebie, aby nam służyli gdzie potrzeba... A jeźli sług prawdzie zabraknie, toć się służalcy kupują...
Szmer zdawał się potwierdzać wniosek mówiącego.
— W ciemnościach omackiem się nic nie robi... musimy wiedzieć, co się dzieje, aby iść. Rozdzielimy więc robotę.
— Ja, mości dobrodzieju, — ozwał się słuszny mężczyzna w polskim stroju, — mogę z JMPanem Morawskim wziąć na szyję moją miasto, bo nie chwaląc się,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/30
Ta strona została skorygowana.