Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

Konstanty czekał na nich z niecierpliwością w progu; wejrzenie jego było pytaniem. Stefan odezwał się:
— Pistolety, dziś, na Bielanach, o trzeciéj...
— Stefanie drogi, — rzucając mu się na szyję zawołał Konstanty, — daj mi jeszcze jeden dowód braterskiego serca, zostań tu, przygotuj wszystko, a pozwól mi pobiedz na godzinę...
Oczyma się zrozumieli. Konie stały gotowe, kniaź siadł i poleciał do pałacu kasztelanowéj, która na niego oczekiwała. Łzawego pożegnania nie chciał, zebrał się na to męztwo, aby z twarzą wypogodzoną skłamać, iż pojedynek został odłożony, chociaż serce mu biło, bo Stefan szepnął już, że z trzema rozprawiać się będzie potrzeba. Konstanty czuł, że z téj zajadłéj na niego napaści, w któréj skupiły się wszystkie nienawiści i pragnienia zemsty, cało wyjść nie może, ale chciał wynijść po męzku.
Nina posłyszawszy kroki, wybiegła.
— Mów, z czém przyszedłeś? — spytała — ja jestem dość mężna by wiedzieć prawdę całą. Nie kryj się przedemną, proszę.
— Nic téż do ukrywania nie mam, —