Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

dejrzywała. Uśmiech jego wesoły, nadto swobodny wprawiał ją w wątpliwość jakąś.
— Mój drogi książe, — rzekła powoli — nie oszczędzaj mnie proszę, jestem córką tych matek, co jak spartańskie niewiasty na wojnę mężów słały i synów. Nigdybym nie przebaczyła ci, gdybyś mnie nadto chciał pieścić i nie dając mi cierpieć, gotował piorun, któregobym nie przeżyła. Czy w istocie za tydzień?
Jedno oka mgnienie zawahał się kniaź, zarumienił; kasztelanowa odgadła, zerwała się z miejsca i spłonąwszy cała zawołała głosem, w którym łkanie się przebijało.
— Więc kiedy? kiedy?
Konstanty rękę jéj ucałował.
— Nie wiem jeszcze, — rzekł, — nie wiem, ale kiedykolwiek się to ma stać, pani moja, wszak jest Bóg sprawiedliwy, co ludzkiemi kieruje sprawami, ufajmy mu i bądźmy spokojni.
Mimowolnie oczy jego biegły z twarzy Niny, po któréj ciche łzy ciekły, na zegar posuwający się z rozpaczliwą szybkością. Nigdy igły jego nie leciały tak niepochwycone. Mówił i głosu mu zabrakło, pocałunkiem ręki niedokończonych dopełnił wyrazów.
Kasztelanowa także jakby się lękała