Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

zmięknąć i rozłzawić, wyrwała z lekka dłoń i poszła do okna. Stała w niém patrząc w ogród, a po chwili zwróciła się jakby pokrzepiona, przystąpiła do niego milcząc i pocałowała w czoło.
Konstanty zerwał się z siedzenia, nie mógł już nic powiedzieć, ucałował rękę i zwrócił się by wyjść. Ona odprowadziła go do progu.
Cicho powiedziała mu: do widzenia, ale on tego wyrazu powtórzyć nie mógł. Zszedł jak upojony ze wschodów, siadł do powozu nieprzytomny i powrócił de domu.
Stefan przygotowywał pistolety, rotmistrz Trąba, przed którym na stole złożone były dwie szable, z serwetą zawiązaną pod brodę pokrzepiał się w milczeniu kawałkiem mięsa i butelką wina. Zobaczywszy kniazia wstał, ale rękę wyciągnął po nad półmisek, ruchem tym wymownym broniące jedzenia księciu.
— Jeźli tego — wskazał butelkę — to kieliszek — nic, ale tamtego to nie można.
— Ani tego ani tamtego! — uśmiechając się odpowiedział książe.
Na zégarku dochodziła godzina pierwsza.
— Jest jeszcze dosyć czasu, — zawołał Stefan, — spocznij.