Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/306

Ta strona została skorygowana.

nie. Stefan, który leżał, podniósł się na nogi i wziął za pistolet.
— Czekaj! — zawołał książę, wyciągając rękę. — Daj go mnie!
I leżąc na ziemi, wycelował do kruka. Kawał gałęzi odcięty spadł, a kruk krzycząc poleciał daléj.
— Zła wróżba! — rzekł śmiejąc się książę.
— Ale bo — przerwał nadbiegając rotmistrz, — na miłego Boga! kto, tego... kto... tego... na co strzelać i rękę mordować?!
Konstanty spojrzał, uśmiechając się; drogą coś w tumanie pyłu zbliżać się zdawało, ale zwolna. Na odgłos strzału powozy przyspieszyły biegu. W kwadrans późniéj starosta, pan Padniewski, hrabia Zeno, dwaj przyjaciele i chirurg wysiedli z dwóch ekwipażów, które nieco opodal stanęły.
Starosta, który pragnął do ostatniéj chwili zimną krew angielską zachować, spostrzegłszy cztery taranty księcia, stanął wpatrując się w nie.
A! ma foi! żebym był wiedział, że ma taką czwórkę, je ne sais pas si je lui aurais cherché querelle. Lada kto nie ma takich tarantów!... Mais c’est diablement comme il faut!!