Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/307

Ta strona została skorygowana.

Po chwilce podeszli wszyscy i skłonili się sobie zdaleka.
Starosta począł się przechadzać z miną człowieka roztargnionego i niewiele dbającego o to, co się stać może.
Przyjaciele poszli umawiać się o broń.
Wtém hrabia Zeno wystąpił.
— Za pozwoleniem panów! Zdaje mi się, że jabym mógł prosić starostę o ustąpienie mi pierwszeństwa, do którego mam pewne prawa... Czy mogę?
Starosta ruszył ramionami.
— Jeżeli się książę zgodzi.
Spytany Konstanty odparł, że mu to wszystko jedno.
— A więc ja pocznę! — zawołał hrabia. — Na pistolety.
Sekundanci posunęli się w głąb lasu, szukając stosownego miejsca; odmierzono dwadzieścia kroków. Strzelać miał każdy, kiedy mu się podobało.
Milczenie panowało nieprzerwane tylko szelestem kroków i brzękiem broni... w dali śpiewała dziewczynka zbierając grzyby i dzięcioł kuł drzewo zapalczywie. Przeciwnicy stanęli przeciwko sobie i szli... Kniaź uścisnąwszy Stefana, stanowisko swe zajął i z podniesioną bronią, wolnym bardzo posuwał się krokiem, widocznie dając pierwszy strzał przeciwnikowi. Hra-