bia Zeno z zaciętą wargą począł iść krokiem żywym, potém zwolnił go nieco, byli od siebie o kroków dziesięć, gdy strzał padł... jeden tylko. Hrabia blady jak trup stał z pistoletem, około którego unosiła się dymu chmurka i patrzał. Naprzeciw niego książe Konstanty nie drgnąwszy, nieruchomy, wyprostowany, nietknięty kulą, która gdzieś w sośnie utkwiła, spuściwszy broń... czekać się zdawał.
Hrabia Zeno rzucił pistolet na ziemię ze złością i zakrzyczał:
— Strzelajże u djabła... strzelajże!
Ale na to Konstanty odpowiedział milczącym ukłonem i do góry podniosłszy pistolet, zmierzył do gałęzi nad głową hrabiego, a ta mu na ramię upadła... potém się cofnął.
Sekundanci byli pomięszani, hrabia zły na siebie a więcéj jeszcze na przeciwnika, dopominał się powtórzenia... ale tego nie dopuszczono.
Starosta, który stał z boku z ręką założoną za suknię, szepnął do będącego przy nim krewniaka.
— Il s’en est tirè en galanthomme i takie ma taranty!! hm! hm!.. Ale koléj na mnie... koléj na mnie...
— Przepraszam! — krzyknął Padniew-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/308
Ta strona została skorygowana.