Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

coup! un très joli coup... Ależ przecie i na mnie koléj przyszła.
Zamyślony dobył złotéj tabakiereczki z kieszeni, otworzył ją powoli, podał otaczającym, zażył odrobineczkę małą i schował nazad do kieszeni. Obok niego stał hrabia Zeno chmurny i namarszczony...
— Ty nas pomścisz! — zawołał chmurnym głosem.
C’est ça! — odparł starosta, — vous allez voir. — Za pozwoleniem, — dodał głośno, — za pozwoleniem... czy to się sprzeciwia prawom pojedynku, żebym ja pistoletów spróbował i raz do celu strzelił?
Świadkowie spojrzeli na siebie.
— To tego, — rzekł rotmistrz, — nic tego, ale pierwszy raz słyszę...
I ruszył ramionami.
Książe pozwala? — spytał starosta.
— Bardzo chętnie... — odparł Konstanty.
Zawsze jak najspokojniéj starosta kroków dwadzieścia pięć odmierzył, na sośnie przylepił kawałek papieru z wydartą w pośrodku dziurą... odszedł... wycelował, strzelił i prosił o weryfikację...
Kula uwięzła w istocie nie przedarłszy papieru w korze drzewa.
— Dosyć, że ja strzelać nie zapomniałem, — odezwał się po chwili, — to mnie cieszy.. a zatém...