Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

Nie dokończywszy poszedł na miejsce. Książe wstał, nabijano pistolety, przeciwnicy mieli iść ku sobie aż do kroków dziesięciu...
Z francuzką galanterją starosta skłonił się przeciwnikowi, który mu ukłon oddał... Cichość i oczekiwanie... w dali szum wody czy lasu i coś jakby piosenka... a w klasztorze dzwonek woła na jednę z godzin do chóru...
Stefan blady z bijącém sercem, odmawiał modlitwę, któréj go nauczyła matka, któréj był zapomniał, a teraz sama wcisnęła mu się na usta...
Z podniesionemi pistoletami, patrząc sobie w oczy zbliżali się pomaluteńku... Starosta jednę powiekę przymrużył, celował, celował... ale do mety dochodząc jeszcze nie strzelił. Książe, który się zdawał oczekiwać na przeciwnika, nie począł pierwszy... o dziesięć kroków stanąwszy, spuścili pistolety, a starosta zawołał.
Mais que diable! trzymasz mnie książe na celu, trzymasz... martyryzujesz i nie palisz...
Monsieur, — odparł Konstanty, — a vous le premier!..
— Dlaczego?.. potém już książe nie będziesz miał co robić...