Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

Starosta podniósł pistolet do góry i na wiatr wystrzelił. Konstanty podobnież.
— Za pozwoleniem, — odezwał się z ukłonem wyciągając rękę starosta, — nos preuves sont faites... a dalipan, tak mężnego człowieka żalby mi było zabijać. Słyszycie panowie, je vous demande bien pardon, mon prince, pour ma boutade d’hier... est-ce suffisant?
Konstanty podał rękę uśmiechając się.
— A wiesz książe, co mnie szczególniéj do tego skłania? — mówił z tą flegmą oryginalną starosta, która go nie opuszczała do końca, — oto! na honor! zobaczywszy te cztéry taranty, rozczulony zostałem. Ce sont des chevaux admirables. Nie chcę ich pana pozbawiać, pani kasztelanowej męża, a siebie przyjaciela, którego w księciu mieć się spodziewam.
Zakończenie było tak niespodziewane i oryginalne, że świadkowie uszom swym i oczom nie wierzyli. Hrabia Zeno się wściekał, odgrażał i nie czekając końca pobiegł do swojego powozu. Konstantemu trudno było co odpowiedzieć, ścisnął szczerze dłoń starosty, który znowu tabakę raczéj rozsypywał niż zażywał.
— Wiesz książe co? niedopisałeś mi! — szepnął. — Ja się strasznie nudzę... samobójstwo jest rzeczą brzydką i nie-