Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

Kasztelanowa pochyliła się na fotelu i omdlała. Starościna porwała za dzwonek, krzycząc: wody! Zbiegły się sługi. Zaczęto trzeźwić... Gietta z ponurym wyrazem twarzy to przylatywała do przyjaciółki, to biegała po pokoju niespokojna.
— Słuchaj! — zawołała — cokolwiek się stanie... gorsza męczarnia czekać!.. Jedźmy!
— Dokąd?
— Ja wiem dokąd! moje konie stoją, każę pędzić cwałem... któż wié...
— A! jedźmy! jedźmy!
To mówiąc Nina biegła ku drzwiom. Starościna sama zarzuciła na nią okrycie, dała jéj zasłonkę, i rada że będzie czynną, wsadziła do powozu.
— Na Bielany! — zawołała — co konie wyskoczą!!
W chwili gdy po pojedynku tak dziwacznie i szczęśliwie odbytym wszyscy się do wyjazdu zabierali, powóz ze starościną i kasztelanową, którą trzeźwić musiała przyjaciółka, dojechał do bielańskiego lasku, i pierwszą osobą ujrzaną przez te panie był starosta, wiodący za rękę księcia.
Zdumienie pięknéj Gietty było niezmierne; przestraszyła się niemal tego obrazu