Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

tak sielankowego w chwili, gdy była przygotowaną na tragedję i prawie pewną nieboszczyka...
— I jakże się skończyło? — krzyknęła z powozu, nim konie się zatrzymały...
— Nader prozaicznie — rzekł kłaniając się starosta — z wyjątkiem, że ten biédny Padniewski został mańkutem..!! Nastrzelaliśmy się do syta... ale piękna starościno — dodał, ręką wskazując na prawo — jak można zabijać człowieka, który ma takie taranty!
Westchnienie wyrwało się z piersi pięknéj pani, a w chwili, gdy dłoń Konstantego chwytała zimną rękę kasztelanowéj, oczy Gietty zwróciły się na czwórkę tarantowatą i — zwilżyły łzami...
— Koniec końców — odezwał się jeden z młodzieży, chowając pistolety — djabłów wzięli djabły. Jest to epoka abdykacji... król, szlachta, tężyzna, co było najlepszego idzie w kąt, a lazarony tryumfują... Ja jutro wyruszam za granicę...

KONIEC.