Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

tuszy, czarno zarastający, twarzy chmurnéj, mówiący mało, krótko i niechętnie. Na widok wchodzącego wstał od książki rachunkowéj, i skinąwszy na tego co go wprowadził, ujął pod rękę Grzegorza, odchodząc z nim ode drzwi w głąb pokoju.
— Powiedz mi, ale szczerze, czy twój kniaź zagrożony myśli z Warszawy uciekać, czy....
— Jeszcze nic nie postanowiono — odezwał się Metlica; — chce mu się do wojska, ale i tam znajdzie gotowych nieprzyjaciół. Ja radzę na wieś. Myślałem podnieść u was sumkę i wziąć dla niego dzierżawę.
Kapostas głową potrząsł.
— Czy się lęka?
— Niczego w świecie.
— Po cóż uciekać?... toćby to był tryumf dla złych, którzyby nie omieszkali z niego się naśmiewać. Trzeba w miejscu pozostać.!
— Ale książę nie chce siedzieć z założonemi rękami, proces przegrany.
— Wiem.
— Musi się jąć pracy.
— A do czegoż zdolny?
— On? — rzekł składając ręce Metlica z ojcowskiém rozrzewnieniem; — to człowiek, który się wszędzie przyda i potrafi