Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

Stary opiekun namyślał się.
— Muszę z nim pogadać.
— Pogadajcie... ale zresztą mniejsza co przedsięweźmie — dodał Kapostas; — idzie o to głównie, ażebyście go z miasta nie wyprawiali. Rozumiecie sami, jakie to będzie miało znaczenie... Jeśli go ztąd wymiotą, zwyciężyli; a oni — dodał z naciskiem — nie powinni zwyciężyć.
Wierzajcie mi, mówiłem o tém z ludźmi uczciwymi, którzy mi swą pomoc przyrzekli... Ignacy Potocki trzyma ze mną, że go podnieść potrzeba za to, że śmiał przeciw złemu wystąpić, a nie dawać zgnieść.
Metlica chciał w ramię pocałować bankiera, ten się żywo usunął.
— Tu nie o niego tylko idzie, — dokończył, — ale o coś więcéj. Jeźli djabły będą głowę górą nosiły, królestwo Boże nigdy nie przyjdzie... On męztwa dał dowody, a przecież sam nie będzie... pomożemy.. niech czoło stawi...
— O! o! jemu w to grać! — zawołał Grzegórz, — ale na czém się to skończy! na czém! Wam, co o większych rzeczach myślicie, niewiele znaczy, żali przepadnie jeden człowiek czy ocaleje... ale dla mnie... Mój drogi panie, ja go kocham jak dziec-