Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

— Czekaj chwilę, może otrzymam kartę do wyjścia, pójdziemy razem.
Jakkolwiek w koszarach rygor był wielki, obchodzono się z młodzieżą po ludzku; Stefan pułkownikowi opowiedział, o co chodziło, puszczono go. Po chwili więc poszli razem ze starym Metlicą.
Konstanty zobaczywszy ich, przywitał serdecznie, ale go zastali skłopotanym, milczącym, pogrążonym...
— Ja na ten raz nie z próżnemi rękami przychodzę, — zawołał kuchmistrz, — ale proszę panów, nim mnie zakrzyczycie, wysłuchajcie do końca... O nieszczęściu waszém m. książe, wiedzą już wszyscy, a że nie wszyscy z djabłami trzymają, dowód że już księciu dobre miejsce ofiarują.
— Służbę naturalnie! — westchnął książe.
Metlica się uśmiechnął.
— Nie służbę ale zajęcie.
— Choćby ulice zamiatać, — zawołał Konstanty, — byle uczciwie...
— Czekaj książe... przecież Prot Potocki jest bankierem, a wy nie moglibyście być pomocnikiem w banku?
— Gdybym potrafił, z ochotą! — zawołał Konstanty.
— Trzy miesiące wam dają na naukę.
— U kogo, u Tepperów?