Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

ale bez zbytnich czułości. Zdawał się bronić idei dobrodziejstwa narzucanéj mu... zaręczał, że im ludzi brakło, że bardzo był rad mieć zacnego i zdolnego pomocnika.. Nimby się zaś urządziły zajęcia, radził księciu kilkodniowy spoczynek i urządzenie się, zaręczając, że czekać będzie na niego cierpliwie.
Z téj swobody nadanéj sobie, zupełnie zapomniawszy o niebezpieczeństwie osobistém, w które nie wierzył, kniaź korzystał, aby pójść podziękować kasztelanowi za okazane współczucie. Któż wié? może do téj wdzięczności mięszało się i wspomnienie kasztelanowéj, która na nim dziwne, głębokie uczyniła wrażenie. Ta smuna, poważna twarz niewiasty przez cały czas od owéj nocy, w któréj oddał w jéj ręce Julję, stała mu uparcie przed oczyma. Nie mógł jéj zapomnieć, gdy myślał, serce mu biło, rumienił się, wstydził sam siebie, a zarzekając, że zapomnieć powinien, nieustannie wracał myślami ku niéj.
Wychowany religijnie, wśród zepsutego świata, skromny jak dziewczę i szanujący małżeństwo jako sakrament, kniaź nie śmiał nawet przyznać się sam przed sobą, że ją kocha... czuł, że toby było zbrodnią, ale od wdzięczności egzaltowanéj, od jakiegoś ubóstwienia cichego po-