Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

wstrzymać się nie mógł. Na wytłómaczenie niewinności tego uczucia, jego legalności, Konstanty tworzył sobie sofizmata, przypominał przykłady, cytował wypadki, a serce biło!
Czystszego jednak przywiązania pewnie w owym wieku nikt nie obudził. Stworzył z niéj sobie bohaterkę, bóstwo jakieś, wykuł posąg, postawił na ołtarzu i ubóstwiał. Było to jego tajemnicą... nawet przed Stefusiem nie śmiałby był wymówić jéj imienia, aby go drżący głos lub pomięszanie nie zdradziło. Sam przed sobą zaklinał się, że to nie była miłość, że to nie mogło być uczucie grzeszne, ale idealna cześć dla istoty, którą czuł nieszczęśliwą, zacną i wielką...
Dlaczego jednak cała postać kasztelanowéj tak plastycznie przedstawiała się jego oczom? czemu piękność jéj wydawała mu się tak czarującą? zapewne dlatego, że Bóg ją uczynił we wszystkich względach doskonałością.
Zbliżając się do pałacu, serce mu okrutnie bić zaczęło, złożył to na nieśmiałość. Z wielką téż obawą oznajmił się w przedpokoju; kamerdyner poszedł nic nie mówiąc i po chwili powrócił z doniesieniem, że j.w. pana nie było w domu, ale pani kasztelanowa prosi. Konstantemu nogi się