Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Cóż książę myślisz?... jaką obierasz karjerę?
— Nie miałem wyboru, prawie wszystkie są dla mnie zamknięte. Ręka życzliwego człowieka otwiera mi taką, któréjbym był nigdy sam nie obrał sobie.
— Cóżto takiego? — zapytała, ciągle bardzo chłodną starając się okazać, kasztelanowa.
— Będę... pomocnikiem w biurze bankiera — cicho szepnął książę.
— U Tepperów, u Kabrita, u Prota Potockiego, czy u Blanka?
— Nie, pani, w małym domu u poczciwego Kapostasa... którego podobno nikt nie zna.
— Ale cóż za przyszłość?
— Ja nie mam żadnéj, i na to jestem zrezygnowany — rzekł Konstanty; — pracować muszę... los mną rozporządza.
Piękna pani popatrzała nań i zamilkła.
— A! — rzekła po chwili, spuszczając oczy — gdyby nie okoliczności nieprzyjazne, cóżby właściwszego było nad zawód wojskowy?.. ale o tém... prawda? i myśleć nie można.
— Tak, pani, mam nieprzyjaciół, którzyby mnie nie dopuścili...
Konstanty czuł się jak przykuty do krzesła, nie umiał odejść; słuchałby jéj