Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

— I zapewne wyjeżdżasz pan? — dodała starościna.
— Nie, zostaję w Warszawie.
Starościna odwróciła się znowu, popatrzyła w milczeniu i lekko dźwignęła ramionami.
— Zostajesz książę?... winszuję, to próbuje rycerskiego ducha.
— Gdybyś mnie pani w pierwszych chwilach wystąpienia mego na świat nie była nim natchnęła... zapewnebym go nie miał.
— Mój książę! — zawołała starościna, — tylko daj pokój wspomnieniom niepowrotnéj przeszłości. Ja nienawidzę tych starych łachmanów, powiędłych kwiatów, potłuczonych garnuszków i śmiecia dni wczorajszych. Są, co się niemi bawią; nie ja... Więc co było, a nie jest...
Konstanty czuł się trochę obrażony, a w takim razie zawsze przybywało mu przytomności i dowcipu.
— Pani starościna się myli, ja się do żadnych nie odwołuję wspomnień; bo jéj dobroć dla mnie mam za teraźniejszość.
— Otóż w tém się mylisz mksiążę, — zawołała starościna — niezmiernie prędko przekonałam się, że książę...
Tu się wstrzymała.
— Niech pani mówi śmiało... ja otwartość cenić umiem.