przegranym procesie, ale nie sądził znowu, że Metlica miał o tém wiadomość; a że czuł, jak go to obejdzie, ociągał się z oznajmieniem, aby nie zmartwić. Obaj spoglądali sobie w oczy, usiłując myśli odgadnąć.
— Cóż, jak się tam stało? — zagadnął stary, rozglądając się niby dla porządkowania. (Dostrzegł, że łóżko od wczoraj nie było tknięte.)
— Jak zwykle! — westchnął kniaź. — Sen mnie od niejakiego czasu nie bierze... człowiek myśli a myśli... Jak się u was mają?
— Dość dobrze, dziękuję księciu — rzekł Grzegórz. — Kobieta moja przyszła już do siebie, a Julka... to jeszcze dziecko! i to szczęście dla niéj. Płacze, ale już zpoza łez czasem się i śmiech dobywa. Tylko ja... no, co tam mówić!
Nie dokończył i potarł czoło.
— Co tam mówić!... Nie potrzeba księciu czego?
— Nie a nic, mam z łaski waszéj wszystkiego do zbytku! — rzekł Konstanty ze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/6
Ta strona została skorygowana.