Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

ta, — to zabawne... Pozwolisz czy nie, ale mu zawróciłaś głowę...
— Prędzéj ty... — odparła kasztelanowa, byle coś odpowiedzieć.
— Nie miałam tego szczęścia! — krzywiąc się rzekła starościna, — ale, powiedzże mi, bo ci się pewno spowiadał, co z sobą myśli?..
Nina zaparła się, żeby co wiedziała.
— Nie mówił mi, — odpowiedziała sucho.
Uśmiech Gietty dał do zrozumienia, że nie uwierzyła. Zmieniły rozmowę powoli. Starościna pomyślała w duchu:
— Gdybym była pewna, że on się w niéj kocha, a ona nie jest nieczułą... musiałabym jéj go odebrać... Trzeba ich pilnować... oni we dwoje bardzo mogą z sobą sympatyzować... dziecinnie serjo biorą życie...
Chwilę jeszcze trwała gawędka o sklepowych nowinach, o towarach u Hampli, u Jaszewicza, o sukniach panny Adeli... o nowych koniach młodych Tepperów... o przypadku księcia N., który spadł z konia pod oknem kochanki, o nieznośnéj dumie p. Lucchesini... o kaszlu i chorobie nieporównanéj Julji Potockiéj... naostatek starościna wyczerpnąwszy nowiny, pocałowała przyjaciółkę w czoło.