Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

stwo hucznie się zabawiało. Stefuś może tylko dobrze wszędzie widzianemu mundurowi kadeta winien był, że sobie osobną izdebkę uprosił.
Wprowadzono ich do niéj sprzątając razem resztki jakiegoś obiadu przeciągnionego... ale wszedłszy postrzegli, że pokoik był tylko przepierzeniem z tarcie oddzielony od wielkiéj sali, w któréj panowała wrzawa nie do opisania. Nie chcąc się przysłuchiwać, co się tam działo, nasi dwaj goście mimowolnie musieli chwytać wcale niebudujące rozmowy...
Ale służący zaklął się, że innego pokoju nie ma, że wszystko zajęte i że przecie nie tak wielkie złe wesoły śmiech pańskiéj uczty usłyszeć.
— Bo to tam, proszę porucznika, — dodał, — same grafy i książęta!.. a co wina wypili i łakoci najedli... no!! a końca jeszcze ani widać! pewnie do jutra potrwa...
Z tém wyszedł... nie było więc sposobu i kniaź choć ze wstrętem uczestniczył uchem w téj szalonéj orgji. Niewidząc jéj można się było domyślać z odgłosów, a nawet wnioskować, że długo w istocie trwać musiała, aby dójść do tego stopnia wesołości i podniecenia. Każda podobna hulanka zaczyna się od nieśmiałych śmie-