chów i wystrzałów dowcipnych, rośnie do burzy i wrzawy, a kończy się zwykle prostracją i milczeniem, które tylko ostatnie wybuchy wesołości przerywają. Stefan z bratem trafili właśnie na tę chwilę rozpasania, w któréj się o całym zapomina świecie. Dla Konstantego nic przykrzejszém być nie mogło nad dochodzące go urywki mów i rozmowy, śpiewów i dowcipów, świadczących o niezwyczajnym stanie umysłów, z któremi człowiekowi chłodnemu pogodzić się trudno. Niepodobna wszakże było nie słuchać i nie słyszeć. Wiwaty biegły jedne po drugich, ale z imionami jakiemiś przybranemi, które nie dozwalały zrozumieć, do kogo się odnosiły. Słyszeli zdrowie Satanjela, Zorobabela, Nabuchodonozora, Assura, Lucyferowicza i t. p.
Wśród szmeru ogólnego zaczęto wołać
— Kaznodzieja! kaznodzieja!.. Kakofonjusz powie nam kazanie! Słuchajcie!..
— Dajcie mi pokój! nie jestem usposobiony...
— Wypij a uczujesz wstępującego ducha!.. Kakofonjusz mówi, silentium!
Powołany snać się wymawiał, ale nareszcie rozbitym kieliszkiem nakazano milczenie i chrypliwy głosik rozpoczął zapowiedziane kazanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/64
Ta strona została skorygowana.