Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

— Z przyjemnością mu kości podruzgoczemy.
Krew wystąpiła na twarz Konstantemu, zerwał się z siedzenia i w pierwszéj chwili chciał iść, biedz, stanąć przed nimi i powiedzieć im:
— Oto jestem, próbujmy się...
Ale broni nie miał, a oprócz tego siła była tak przeważająca, przeciwnicy tak pijani, iż historja mogłaby była na prostą burdę uliczną się zmienić.
Pospiesznie skończyli podwieczorek, bo Konstantemu natychmiast trzeba było lecieć na Mokotów i pomówić z Metlicą... Śmiechy i śpiewy towarzyszyły im do końca, ale napróżno starali się coś pochwycić... wrzawa rosła, a urywki rozmów po większéj części tyczyły się rzeczy obojętnych.
Zostawiając więc towarzystwo na Woli, pomnażające się jeszcze nowo przybywającymi, pospieszyli fiakrem do miasta.
Niemógł powątpiewać Konstanty, że to co słyszał, mieć musiało jakąś podstawę i nie było prostym wymysłem... a serce mu się ściskało na wspomnienie téj Julki, która gdyby nawet ten raz uratowaną być mogła, zdawała się przeznaczoną na zgubę. Wychowanie, płochość matki, codzienny widok kobiet zepsutych i weso-